![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |
Sto lat i więcejJacek Moskwa
Wiadomość o śmierci Jerzego Turowicza położyła się smutnym cieniem na ostatnim dniu amerykańskiej podróży Jana Pawła II. Dotarła ona do St. Louis 27 stycznia w godzinach rannych lokalnego czasu i po sprawdzeniu przekazana Ojcu Świętemu. Jak powiedział nam rzecznik Watykanu Joaquin Navarro-Valls, Papież modlił się za duszę swojego przyjaciela i jednego z najwybitniejszych Polaków. Redaktor Naczelny "Tygodnika Powszechnego" był postacią bardzo zadomowioną w watykańskiej Sala Stampa. Akredytowani tam dziennikarze wysłali zbiorowy telegram kondolencyjny. Wielu z nich wspomniało o śmierci Jerzego w swoich korespondencjach z USA. Jeśli idzie o echa drugiej części podróży w światowych mediach, to inne wydarzenia zagłuszyło oczywiście spotkanie Papieża z Billem Clintonem zaraz po przylocie do St. Louis 25 stycznia. Zbiegło się ono bowiem z decydującą fazą wytoczonego prezydentowi procesu "impeachment" przed Senatem USA. Następnego dnia gazety pełne były karykatur, których najczęstszym motywem był Clinton w konfesjonale u Jana Pawła II. Jak dowiedzieliśmy się później z wiarygodnego źródła, Ojciec Święty był przez swoich współpracowników poinformowany o aferze, ale z pominięciem drastycznych szczegółów.
Przemówienie papieskie rozdano wcześniej. Kolega z prasowej obsługi Białego Domu życzliwie poradził nam, abyśmy o tekst prezydencki zwrócili się bezpośrednio do Waszyngtonu. Okazało się to jednak niepotrzebne. Przemawiającego prezydenta można było nie tylko słuchać i oglądać, ale i czytać biegnące pod obrazem napisy. W momentach, kiedy wybuchały oklaski, pojawiało się słowo "applause". Działo się to dosyć często, gdyż przemówienie przyjmowano entuzjastycznie. Słuchając go, trudno było pamiętać, że William Jefferson Clinton jest człowiekiem w kłopotach natury bądź co bądź etycznej (tego właśnie dnia Senat decydował, jakich w jego sprawie powołać świadków). Wygłosił mowę, której religijnego wydźwięku nie powstydziłby się poprzedni demokratyczny prezydent USA, kaznodzieja baptysta Jimmy Carter. Podziękował za to, że Papież przyjechał w ostatnim roku tysiąclecia nie tylko do amerykańskich katolików. Za to, że przybył bezpośrednio z Meksyku, bo to manifestuje jedność obydwu Ameryk. Za to, że spowodował powrót do prawdziwych wartości w Europie Środkowej. Życzył spełnienia papieskich planów podróży do Jerozolimy. Wynotowałem zdanie, które wydawało się trawestacją pamiętnej maksymy Johna Kennedyego: [Papież] "uczy nas, że nie jest ważne, co zrobiliśmy DLA SIEBIE, ale co zrobiliśmy Z SIEBIE SAMYCH (of ourselves)". Prezydent zakończył cytatem z najpopularniejszej polskiej pieśni (w oryginale): "sto lat i więcej may you live hundred years and more".
"Chcecie wiedzieć, co odpowiedziałem przed chwilą prezydentowi? zapytał Jan Paweł II. Powiedziałem: Sto lat? Wolnego, wolnego (Hundred years? Slowly, slowly).
Papież bezbłędnie dostosował się do nastroju czasu i miejsca, ale przemówienie powitalne przywiózł do St. Louis gorzkie, może najmocniejsze z wygłoszonych podczas tej podróży. Przypomniał chlubne karty z historii St. Louis tak zwaną Luisiana Purchase (kupno tych terenów przez prezydenta Thomasa Jeffersona od Napoleona w roku 1804) oraz nazwę legendarnego samolotu, którym Lindbergh po raz pierwszy przeleciał przez Atlantyk: Spirit of St. Louis. Nawiązał jednak także do jednego z czarnych rozdziałów mówiąc, że właśnie tutaj miała swój początek głośna sprawa Dreda Sotta, w następstwie której Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych wykluczył całą kategorię istot ludzkich pochodzenia afrykańskiego ze wspólnoty narodowej, pozbawiając ich ochrony Konstytucji.
"Dziś Ameryka wkroczyła w czas podobnej próby mówił Jan Paweł II. Istnieje dziś konflikt między kulturą, która potwierdza, chroni i uświęca dar życia oraz kulturą usiłującą pozbawić ochrony prawa całe kategorie istnień ludzkich: nienarodzonych, śmiertelnie chorych, niepełnosprawnych i innych, uznawanych za bezużytecznych. Ze względu na wagę tych kwestii, a także z powodu wielkiego wpływu, jaki Ameryka wywiera na cały świat, rezultat tego nowego czasu próby będzie miał głębokie konsekwencje dla stulecia, do przekroczenia progu którego się szykujemy".
Papież wzywał Amerykanów, aby nie ulegali "kulturze śmierci", lecz zdecydowali się "trwać po stronie życia". Pominął jednak cytat ze swojego orędzia na Światowy Dzień Pokoju 1 stycznia 1999 roku, gdzie zawarty był apel o odrzucenie wszystkich form przemocy: "przemocy nędzy i głodu, które dręczą tyle istot ludzkich; przemocy konfliktu zbrojnego, który nie rozwiązuje, ale zwiększa podziały i napięcia; przemocy szczególnie odrażających rodzajów broni, jak miny przeciwko ludziom; przemocy handlu narkotykami; przemocy rasizmu i nierozważnych szkód w środowisku naturalnym".
Wspomnienie co najmniej dwóch rodzajów wymienionych działań mogło być potraktowane jako pośrednia, ale wyraźna krytyka polityki USA. Nie podpisały one bowiem konwencji zakazującej min przeciwko piechocie. Z kolei formuła o przemocy zbrojnej, która "nie rozwiązuje, ale zwiększa podziały i napięcia", była papieską reakcją na bombardowania Iraku. Nie dalej, jak poprzedniego dnia rzecznik Watykanu przypomniał ją, aby skomentować kolejny incydent.
Dziennikarze, uczestniczący w "locie papieskim", otrzymują przemówienia, aby móc wcześniej przygotowywać korespondencje. Jest to szczególnie ważne w Ameryce, ze względu na różnicę czasu. Fragment o przemocy nadawał się szczególnie na nagłówki. Wykorzystała go większość z korespondentów wielkich gazet włoskich. Teraz stanęli wobec dylematu: co naprawdę powiedział Jan Paweł II? Przeważała opinia, że liczy się tekst pisany, bowiem Ojciec Święty, czytając, od czasu do czasu opuszcza różne fragmenty. Pozostałem przy zdaniu odmiennym i dałem mu wyraz w moich korespondencjach. Opuszczenie tak ważnego fragmentu wydawało się nieprzypadkowe, a na każdej kopii papieskiego przemówienia widnieje wyraźne polecenie, aby dokonać konfrontacji z tekstem wygłoszonym.
O sytuacji międzynarodowej Jan Paweł II i Bill Clinton rozmawiali podczas spotkania w cztery oczy. Jak głosił wspólny komunikat, "prezydent podziękował Papieżowi, w imieniu Amerykanów, za jego głęboko duchowe i moralne przewodnictwo". Omówiono zagrożenia dla pokoju i sprawiedliwości na świecie, a także drogi, na których wielostronna współpraca może przynieść zakończenie konfliktów i pomóc cierpiącym społeczeństwom. Papież wskazywał na potrzebę "kontynentalnej, a nawet globalnej solidarność" i dziękował za wysiłki Stanów Zjednoczonych dla łagodzenia skutków niedawnych klęsk żywiołowych w Ameryce Środkowej. Podkreślił wagę "wolności religijnej, odnotowując z satysfakcją zdecydowanie, z jakim Stany Zjednoczone domagają się i chronią tę podstawową wolności".
Nie znalazło się to oczywiście w oficjalnym komunikacie, ale na pytanie jednego z amerykańskich dziennikarzy świadczące niewątpliwe o pewnej obsesji rzecznik Białego Domu oświadczył, że kwestia relacji Moniki Lewinsky z Clintonem nie została ani razu poruszona w ciągu dwudziestominutowej rozmowy. Według prasy USA, prezydent uczynił do niej delikatną aluzję w przemówieniu, zwracając się do Papieża z następującymi słowami: "Ludzie potrzebują Waszego posłania, że wszyscy są dziećmi Boga; wszyscy nie stanęli na wysokości Jego chwały (have fallen short of His glory)".
Następnego dnia pisano w gazetach, że było to spotkanie dwóch ludzi, dysponujących we współczesnym świecie największą władzą. Tego rodzaju stwierdzenia wydają się oczywiście ryzykowne, ale jest w nich coś na rzeczy. Jako lekturę na nieliczne wolne chwile zabrałem w tę podróż "Wielką szachownicę" Zbigniewa Brzezińskiego, jedną z tych rzadkich książek, które pozwalają z lotu ptaka spojrzeć na sytuację globalną. Pomaga ona uświadomić sobie niejednoznaczne konsekwencje faktu, że Stany Zjednoczone Ameryki pozostały jedynym mocarstwem światowym. Według komunikatu w rozmowie "Ojciec Święty mówił o wiodącej roli Stanów Zjednoczonych w sprawach międzynarodowych i potwierdził na nowo, że Prezydent i wszyscy przywódcy Stanów Zjednoczonych są obecni w jego modlitwach". Natomiast prezydent Clinton "wyraził uznanie z powodu pozytywnej roli Stolicy Apostolskiej w sprawach międzynarodowych i życzył Papieżowi dobrego zdrowia w przygotowaniach Kościoła do Adwentu Trzeciego Millenium". Z tego krótkiego spotkania przebijało wzajemne uznanie: doniosłej roli a zwłaszcza szczególnej odpowiedzialności mocarstwa dominującego nad resztą świata oraz autorytetu moralnego powszechnie, chociaż nie bez zastrzeżeń, w tym świecie uznawanego. Na progu trzeciego Millenium przypomina to nieco przy wszystkich różnicach oczywiście sytuację świata chrześcijańskiego z przełomu pierwszego i drugiego Tysiąclecia, kiedy podobną rolę odgrywały w Europie cesarstwo i papiestwo.
Radykalne zmiany w polityce światowej zwiększają odpowiedzialność Ameryki, aby stanowić dla świata przykład społeczeństwa naprawdę wolnego, demokratycznego, sprawiedliwego i ludzkiego powiedział Jan Paweł II na zakończenie wizyty w USA, podczas nabożeństwa nieszporów w katedrze św. Ludwika. Powołując się na Biblię mówił obywatelom USA, że "siła jest odpowiedzialnością" i wzywał ich, aby "bronić pokornych tej ziemi i uwalniać uciśnionych".
Papież nie przyjechał oczywiście do prezydenta Clintona, ale do mieszkańców USA jako takich. W tym kryje się zapewne tajemnica wyboru St. Louis jako miejsca wizyty. Największa metropolia (stolicą jest Jefferson City) stanu Missouri kojarzy w sobie wszystkie parametry geograficzne Stanów Zjednoczonych historycznie związana z Południem (Luizjana) ciąży ku Północy, w przeszłości była bazą kolonizacji ze Wschodu na Zachód, o czym przypomina sławny Łuk Brama do Zachodu. Założona przez Francuzów, po których pozostała obecna nazwa, jest pod wieloma względami typową przedstawicielką amerykańskiego Midwestu.
Wieczorem pierwszego dnia wizyty Jan Paweł II był gościem amerykańskiej młodzieży w hali sportowej Kiel Center. Miejsce określiło nie tylko styl, ale poniekąd także treść spotkania. Następnego dnia największa gazeta Stanów Zjednoczonych "USA Today" zamieściła na pierwszej stronie wielkie zdjęcie, na którym krótko ostrzyżony mężczyzna w błękitnej koszuli całuje Jana Pawła II w pierścień. Nad nim tytuł: "Papież i kardynał". Sęk w tym, że reprezentacja St. Louis w baseballu używa nazwy "St Louis Cardinals", a mężczyzna w niebieskiej koszuli to gwiazda tej drużyny Mark McGwire. Razem z drugim lokalnym herosem Sammy Sosa złożył on hołd Ojcu Świętemu. Jan Paweł II zdobył później młodzież nie tylko znajomością nazwisk tych gwiazdorów sportu i faktu, że pobili oni rekord "home run", ale przede wszystkim bezpośredniością. Dawno już nie oglądaliśmy go tak rozluźnionego i odmłodzonego co najmniej o 20 lat. Każdy jego żart młodzieżowa widownia, a zwłaszcza jej żeńska część, przyjmowała chóralnym piskiem, godnym wczesnych koncertów Rolling Stones. W tej atmosferze, odwołując się do pojęć sportowych, Jan Paweł II zachęcał młodzież do konkurencji w innej dyscyplinie "oddania się bez reszty Panu i dziełu, do którego Was wzywa".
W ciągu minionych dwudziestu lat widziałem już wiele takich spotkań, poczynając od tłumów przed warszawskim kościołem św. Anny w Zielone Świątki roku 1979. Niektóre z nich są spontaniczne i porywające, inne wydają się przesadnie reżyserowane. Tak było na przykład ostatniego wieczoru w Ciudad de Mexico na stadionie Azteków. Z jednej strony autentyczny, chociaż nieco "piłkarski" w formach entuzjazm młodzieży, z drugiej seria "żywych obrazów", które miały ukazać dzieje ewangelizacji Meksyku, ze wszystkimi jej sprzecznościami i dramatami. Dosyć to było naiwne, a przede wszystkim dalekie przynajmniej dla mnie od nastroju religijnego. W St. Louis udało się natomiast sprowokować dialog Ojca Świętego z młodymi, dotyczący spraw zasadniczych. Jego partnerami byli między innymi mali pacjenci leczeni na raka w dziecięcym szpitalu imienia arcybiskupa Johna Glennona.
Następnego dnia jak już wspomniałem Jan Paweł II wydawał się wyraźnie przygaszony. Główna uroczystość odbywała się w Trans World Dome, wielkim obiekcie sportowym, złożonym z krytego stadionu na 70 tysięcy widzów oraz pomniejszych hal, do których można nawet wjechać samochodem i na wielkim ekranie śledzić wydarzenia z głównej areny. W wielowątkowej homilii po raz pierwszy podczas tej podróży postawiony został bardzo stanowczo i jednoznacznie postulat "zniesienia kary śmierci, która jest okrutna i bezużyteczna". Stanowisko Kościoła w tej kwestii ulega w ostatnich latach wyraźnej ewolucji, a jej ważnym etapem było ubiegłoroczne orędzie "Urbi et Orbi" na Boże Narodzenie, gdzie Papież również sformułował ten apel. Teraz przypomniał fragment encykliki "Evangelium vitae", gdzie stwierdzono, że "współczesne społeczeństwo jest w stanie skutecznie zwalczać przestępczość metodami, które czynią przestępcę nieszkodliwym, ale nie pozbawiają go ostatecznie możliwości odmiany życia".
Od początku podróży oczekiwano, że Papież podniesie ten problem. W Stanach Zjednoczonych jak wiadomo kara śmierci pozostaje w mocy przy znacznym poparciu społecznym. Co więcej popierają ją na ogół ludzie o poglądach religijno-konserwatywnych, zwykle przeciwni aborcji. Zwolennicy tej ostatniej, chętnie określający się jako postępowi, zwalczają natomiast karę śmierci. Jan Paweł II, domagając się uznania świętości każdego istnienia ludzkiego przekracza obydwa te stanowiska. "Zatem, Ameryko mówił na pożegnanie w katedrze St. Louis jeśli chcesz pokoju, czyń sprawiedliwość. Jeśli chcesz sprawiedliwości, broń życia. Jeśli chcesz życia, przyjmij prawdę, objawioną przez Boga".
Podczas prywatnej rozmowy z gubernatorem stanu Missouri w trakcie uroczystości w Trans World Dome Papież poprosił: "Niech się Pan zmiłuje nad Darellem Maese". Już po powrocie do Rzymu dowiedział się, że jego prośba została spełniona. Gubernator Mel Carnahan, zastrzegając, że pozostaje zwolennikiem kary śmierci, ułaskawił człowieka, który w 1988 roku zastrzelił swojego wspólnika w handlu narkotykami, jego żonę i niepełnosprawnego syna. "Papież wstrzymuje kata" pisały w piątek 29 stycznia gazety. I to była puenta tej podróży.
|